Super User

- Szczypta chemii.

- Dwie łyżki biologii.

- 3 niemieckie czasy przeszłe. Potem tylko to wszystko wymieszać i przy­prawić kartkówką. I udany piątek mamy go­towy.

Łatwe? Łatwe. A jak wspaniale smakuje! Po pełnym wrażeń dniu, którego przygotowa­nie zajęło nam 7 lekcji i mnóstwo ciężkiej pracy, mogliśmy wrócić do domu i przygoto­wać się na deser.

Niektórzy z nas skorzystali z tej możliwości i postanowili te trzy godziny spędzić na gromadzeniu składników w domo­wym zaciszu (albo leżeniu przed telewizorem, jak kto woli). Inni, którzy stwierdzili, że ten pomysł zupełnie nie jest dla nich, wraz z przy­jaciółmi wyruszyli do Starbucks-a lub McDonalda. Znaleźli się i tacy, którzy spędzili czas myszkując między półkami w Carrefourze i robiąc zapasy słodyczy.

Niezależnie od wcześniejszego wyboru, z wy­biciem 18:00 wszyscy stawiliśmy się w sali trzema rzędami równiutko ustawionych ławek zamieniło się w salę kinową. Na podłodze leżały dywanik i koc, a tuż za nimi stało kilka krzeseł przykrytych poduszkami. Na biurku nauczyciela czekał na nas czajnik z gorącą wodą oraz kubki. I jeszcze coś. Małe, bordowe pudełko z wypisanym dużymi literami tytułem filmu na samym środku. Element o tyle waż­ny, że jeden nieostrożny ruch i cała nasza pra­ca mogła pójść na marne. A wszystko dlatego, że był ostatnim składnikiem przepisu. Zanim jednak mogliśmy go wykorzystać, przed biurkiem naszej pani ustawiła się kolej­ka osób trzymających w dłoniach torebki owocowego kisielu. Poziomkowy, owoce le­śne, jabłkowo-gruszkowy, do wyboru, do ko­loru. Pojawiły się również pierwsze paczki chipsów, żelków oraz tabliczki czekolady, które miały być dopełnieniem naszego piąt­kowego deseru. Całe spotkanie nie było jed­nak zaaranżowane dla miłośników kisielu i Milki Oreo. Gdy już każdy z nas zajął miejsce na krześle lub na podłodze i trzymając w jed­nej dłoni kubek, drugą próbował sięgnąć do paczki z chipsami, nadszedł moment, na który wszyscy czekali.

Zgasły światła. Zapadła cisza. W tle zaczęła grać muzyka, a na ekranie pojawiła się pierw­sza scena filmu Milosa Formana, pt. „Amadeusz".

Jak się domyślacie, naszym deserem był wła­śnie wieczór filmowy. Siedząc w sali i przy­glądając się poczynaniom grających aktorów, na dwie i pół godziny przenieśliśmy się z mu­rów szkoły do osiemnastowiecznej Austrii, do świata oper i muzyki klasycznej. Poznaliśmy historię (niekoniecznie opartą na faktach) ży­cia geniusza, sławnego na cały świat, Wolfganga Amadeusza Mozarta. Żeby wyobrazić sobie reakcję części z nas na pierwsze sceny filmu, należy się najpierw zastanowić - gdy ktoś wypowiada nazwisko kompozytora, jak go sobie wyobrażacie? Ja z pewnością wy­obrażałam go sobie inaczej. Nie można po­wiedzieć, że się zawiodłam, gdyż postać i jej charakter wykreowany przez reżysera dopa­sowały się do całej historii. A poznaliśmy Mozarta jako niezdyscyplinowanego, kochają­cego zabawę, egoistycznego nastolatka. Jego zachowanie nie zmieniło się, gdy dorósł. Prze­konany o swoim geniuszu i doskonałości swo­ich dzieł, Mozart nie przyjmował krytyki i każde działanie osoby z zewnątrz traktował jako atak. Nawet gdy brakowało pieniędzy, nie przyjął propozycji uczenia nastoletniej dziew­czyny, gdyż poproszono go o próbki utworów, by sprawdzić, czy się nadaje. Mimo coraz słabszej sytuacji finansowej i problemów ze zdrowiem, duma Wolfganga towarzyszyła mu w każdej chwili jego życia. Zwykle ogromne ego bez zastanawiania zamykamy w szufla­dzie „największe wady". Jednak po obejrzeniu filmu stwierdziłam, że bez takich cech postaci Mozarta czegoś by brakowało. Duma, uwiel­bienie zabawy, ale również idący za tym spryt i łut szczęścia, które pomagały mu osiągnąć upragnione cele, nadawały mu wyrazistości i charakteru.

Oprócz poznawania etapów życia Mozarta, dowiedzieliśmy się wiele na temat jego kon­fliktu z Antoniem Salierim, nadwornym kom­pozytorem. Salieri opowiada część historii ze swojego punktu widzenia. Robi to w czasie teraźniejszym, jako staruszek, a w opowiada­nej retrospekcji przybiera postać dorosłego mężczyzny w średnim wieku. Aktor grający rolę tego bohatera otrzymał za nią Oscara. Jeśli mogę wypowiedzieć się za wszystkich, film oraz towarzyszące mu podjadanie baloni­ków Kinder, tafelków czekolady i kwaśnych żelków bardzo nam się podobało. Krótkie słowne podsumowanie filmu przez panią Mizeracką stanowiło dodatek specjalny do całego deseru, który, trzeba przyznać, smakował zna­komicie. Piątkowy wieczór okazał się napraw­dę udany i myślę, że jeszcze nie raz skorzy­stamy z powyższego przepisu.

Magdalena Skiba