Super User
Kategoria:

Czym bawili się dziadkowie współczesnych gimnazjalistów, jakie były ich ulubione gry - o tym rozmawialiśmy na zajęciach języka polskiego przy okazji omawiania lektury, ale także realizowanego przez nas projektu. Usłyszeliśmy wiele ciekawych opowieści o szmacianych laleczkach, samodzielnie robionych czołgach i żołnierzykach, grze w gumę i klasy.

Z wyjątkowym zaciekawieniem wysłuchaliśmy też opowieści pana Stefana (rok 1932), który opis swoich zabaw z dzieciństwa przesłał nam pocztą e-mailową. Za zgodą autora umieszczam poniżej informację o zabawkach z lat 1937- 1945. Raz jeszcze bardzo dziękuję wszystkim babciom i dziadkom, którzy zechcieli podzielić się z nami swoimi wspomnieniami, a szczególnie wspaniałemu dziadkowi Stefanowi!

Zabawki lat 1937- 1945

I Kupione

Mimo że mój Tata jako maszynista PKP zaliczał się do dobrze zarabiającego, to nie przypominam sobie, bym miał chociaż 1/10 tego, co obecnie ma mój wnuk Jaś. Były to klocki drewniane (komplet ok. 10 sztuk), układanki typu obecnych puzzli składających się z kilkunastu prostych sześcianów z drewna, z których można było ułożyć 6 obrazków.

Pamiętam też wycinanki nadrukowane na cienkim kartonie, z których można było skleić samolot, okręt lub inny ciekawy obiekt. Otrzymałem też kilka zabawek „nakręcanych” : ptaszek poruszający skrzydłami, samochodzik - mających mechanizm napędzany sprężyną charakteryzujących się tym, że po kilku nakręceniach sprężyna pękała. Jeszcze pamiętam kupione na odpuście piękne drewniane taczki i ptaszki na kółkach klekoczące skrzydłami i najważniejsza - szabla w pochwie.

II Wykonane własnym sumptem

Dwa kijki. Prosta zabawka zręcznościowa. Prosty, cienki kijek długości ok. 40 cm i drugi, krótki ( 6-8 cm) i grubszy (2 cm) o zaostrzonych końcach. Uderzając dłuższym kijkiem w jeden z zaostrzonych końców leżącego na ziemi krótkiego, trzeba było podbić go w górę i następnie podbijać od dołu, nie pozwalając mu upaść na ziemię. Wygrywał ten, który naliczył więcej podbić.

Zośka. Wykonanie zośki wymagało już większych umiejętności. Z równo uciętych 6-8 cm kawałków sznurka układało się gęsto kółko i łączyło się je odpowiednio sklepanym kawałkiem ołowiu. Zabawa polegała na wielokrotnym podbijaniu stopą tak zrobionej zośki. Wygrywał ten, który uzyskał najwięcej podbić bez upuszczenia zośki na ziemię.

Proca. Zabawka zwalczana przez nauczycieli i większość „starych”. Z rozgałęzionej gałązki krzaka należało wyciąć podstawę konstrukcji o kształcie litery y. Z dętki samochodowej wycinało się dwa paski gumy długości ok. 24 cm i szerokości 1-1.5 cm. Jednym końcem mocowało się te paski na czubkach rozwidlenia wyciętej gałązki. Drugie końce - do 4-5 centymetrowego kawałka skóry, w który wkładało się odpowiedniej wielkości kamyk. Po naciągnięciu tak skonstruowanej procy można było wystrzelić ten kamyk w pożądanym kierunku. Cele były różne: wrony siedzące na płotach, obszczekujący cię zajadle pies, lub „fajki” na słupach z przewodami elektrycznymi, czyli fachowo mówiąc, izolatory. Duża ich część była stale mocno obtłuczona.

III Kikutki –tak nazywano zabawę o mocno skomplikowanych regułach. Na niezbyt twardym kawałku ziemi rysowało się duże koło (średnicy ok. 2-3 m.) Grało zwykle dwóch graczy; każdy swoim kozikiem. Stojąc, siedząc lub klęcząc poza kołem należało tak rzucić nożem, by wbił się w ziemię. Utrzymują kierunek wbicia prowadziło się proste linie do okręgu koła i wybierało na własność jedno z półkoli. Następnie kolejny rzut i tak do momentu, gdy nóż nie wbił się w ziemię. Wtedy prawo do rzutów uzyskiwał drugi grający. Gra była jednak bardziej skomplikowana, bo każdy kolejny rzut musiał być inny: z obrotem w locie, z pozycji, gdy czubek ostrza kozika jest oparty o łokieć, kciuk, nos, czoło - a to wymagało już odpowiedniej wprawy o ostrożności. Gdy kawałek niezdobytej ziemi był mniejszy od dłoni, należało już najprostszym sposobem trzykrotnie wbić w niego kozik i cieszyć się zagarnięciem całego terytorium.

IV zabawy 1945 r.

Pominę bardzo niebezpieczne z niewypałami, łowieniem ryb wybuchami kostek trotylu itp. Ja nie brałem w nich udziału. Najlepszą i tylko trochę niebezpieczną jednak opiszę. W pociskach artyleryjskich był stosowany proch w postaci długich, wąskich rurek. Najcenniejszymi były rurki z białego prochu. Po podpaleniu końca tej rurki (paliła się dość wolno) należało przydeptać tlący się koniec i wtedy następowała seria słabych wybuchów w palącej części rurki powodująca, że skakała ona w różnych, trudnym do przewidzenia kierunkach. Powodowało to przestrach przechodzących dziewczyn i tym bardziej starszych pań, co dla nas stanowiło pyszna zabawę.