Super User

 

Rozmowy z duchami

Na pewno każdy czytał bądź słyszał o dramacie Adama Mickiewicza "Dziady". Dotyczy on pogańskich obrzędów obchodzonych na terenach dzisiejszej Litwy, Białorusi i Ukrainy. Ostatnio mieliśmy okazję czytać ten utwór, ale w zupełnie inny sposób.

Nasza nauczycielka języka polskiego - pani Renata Mizeracka - wpadła na świetny pomysł zorganizowania spotkania, które łączyło czytanie „Dziadów”, rozmowy towarzyskie z małym poczęstunkiem w odpowiedniej atmosferze. Wieczorne czytanie "Dziadów" odbyło się 22 listopada w sali nr 24, która została specjalnie do tego celu przygotowana. Ławki i krzesła odsunięto tak, aby było dużo miejsca na środku, na podłodze rozłożono poduszki i dywan, a na ławkach postawiono świeczki.

Kiedy wszyscy przyszli, usiedli wygodnie wokół oświetlonej części podłogi. Następnie rozdzieliliśmy role i zgasiliśmy światło. Gdy wszystko było gotowe, zaczęliśmy czytać. W tle na rozsuwanym ekranie wyświetlały się obrazy nawiązujące do tematyki utworu (nagrobki, zakapturzone postacie z kosą, kruki itp.), w tle słychać było muzykę rodem z horroru pasująca do scen na cmentarzu. Ponieważ postać, której kwestię czytałem, nie była szczególnie rozmowna (o czym nie wiedziałem), głównie słuchałem. Miałem wtedy okazję popatrzeć na innych. Wszyscy siedzieli w ciszy, słuchając i patrząc na świece.

Niektórzy położyli się na brzuchu i zamknęli oczy, wyobrażając sobie całą akcję. Po jakimś czasie pani oznajmiła, że to już koniec dramatu, budząc tym samym słuchaczy z zamyślenia. Oświadczeniu towarzyszyły pomruki niezadowolenia i zarazem zaskoczenia z powodu krótkości utworu. Jednak spotkanie nie zakończyło się jeszcze. Pani Mizeracka zaproponowała, że możemy sobie poopowiadać jakieś historie związane z duchami i życiem pozagrobowym. Jedną z takich była historia pewnej pani, która zawsze chodziła z mężem do szopy, po drewno. Gdy małżonek tej kobiety zmarł, ona poszła tam sama.

Pewnego dnia, gdy poszła do szopy, poczuła czyjąś obecność. Mimo tego, że budynek nie był ogrzewany, a był to środek zimy, zrobiło się jej ciepło i poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia. Prawdopodobnie był to duch jej męża (w każdym razie kobieta tak właśnie uważała) . Kiedy wszystkim wyczerpały się opowieści, poszliśmy na poczęstunek, którym były ciastka korzenne, wyśmienite ciasta i babeczki oraz czekoladowe cukierki. Wszyscy jedli, śmiali się i rozmawiali. W końcu trzeba było już iść, więc sprzątnęliśmy salę. Po wyjściu ze szkoły i przez całą drogę do domu wspominałem to niezwykłe spotkanie.

Mam nadzieję, że w przyszłości będzie o wiele więcej takich nietypowych lekcji języka polskiego, ponieważ łączą one swój cel z niesamowitą i zarazem wspaniałą atmosferą.

Filip Czeredys